W
związku z tym, że jako ludzkość mamy obecnie „szlaban” na
podróżowanie, to jeszcze przyjemniej wraca się myślami do
wcześniejszych wypraw. W tym miesiącu mija pięć lat od wymiany
międzynarodowej w Stambule, w której miałem przyjemność wziąć
udział, więc postanowiłem odświeżyć moją relację, napisaną
od razu po powrocie z Turcji. Mam nadzieję, że zachęcę Was do
tego, by po tym jak świat wróci do normy, pomyśleć o Stambule
jako o potencjalnym kierunku przyszłych podróży.
Relacja ta w pierwotnej wersji została napisana w 2015 roku, więc w tym czasie mogło się w Stambule dużo zmienić.
Pierwszą różnicą jaką można odczuć przybywając do Stambułu
jest z pewnością klimat, gdyż przecież miasto to znajduje się w
strefie klimatu podzwrotnikowego. Zmianę klimatu dało odczuć się
już po wylądowaniu na lotnisku Sabiha-Gokcen, w azjatyckiej części
miasta. Żar z nieba i wysoka wilgotność nie były zbyt
komfortowymi warunkami, ale na pewno przyjemniejszymi niż niedzielny
deszcz, który totalnie zaskoczył przybyszów z centralnej Europy.
Pogoda była tak zmienna, że jednego dnia najpierw obficie padał
deszcz, a później rozpieszczało nas słońce podczas rejsu wodami
Bosforu.
Deszczowa niedziela na jednej z klimatycznych uliczek
Większą różnicą niż klimat i w sumie najbardziej widoczną w
codziennym życiu jest kultura. Oczywiście Turcja jest oficjalnie
państwem świeckim ale każdy dobrze wie o tym, że praktycznie jest
to jednak państwo islamskie. Oczywiście od razu w oczy rzuciły się
meczety, które wydawały się być wszędzie, a ich minarety dumnie
wyrastały ponad budynki mieszkalne. Łącznie w Stambule znajduje
się ponad dwa i pół tysiąca czynnych meczetów. Już pierwszej
nocy ta imponująca liczba dała mi się we znaki, ponieważ o piątej
nad ranem obudziłem się przez „śpiew meczetów”
zlokalizowanych w pobliżu domu. Echo nawoływania do modlitwy,
niosącego się z głośników było tak głośne, że brzmiało,
jakby ktoś śpiewał w moim pokoju. Oryginalny budzik, ale trzeba
było się przyzwyczaić, bo ''śpiewające meczety'' towarzyszyły
mi przez cały tydzień i pięć razy na dobę nawoływały do
wspólnej modlitwy.
Błękitny Meczet - jeden z najpiękniejszych meczetów na świecie
Niecodziennym widokiem były również muzułmańskie kobiety,
których zdecydowanie większa część miała na głowie chusty, a u
niektórych widoczne były jedynie piękne, brązowe oczy. Z
kobietami jak z meczetami, trzeba było się przyzwyczaić i po jakiś
dwóch dniach ten widok był dla mnie po prostu normalny. Natomiast
nie mogłem zrozumieć czegoś innego związanego z płcią. Już
podczas pierwszej kolacji kobiety nie zasiadły z nami przy jednym
stole, ale jedynie przygotowywały jedzenie, podawały do stołu i
dolewały herbatę. Pierwszy posiłek przy jednym stole z kobietami w
islamskim domu zjadłem dopiero w środę, kiedy to odwiedziliśmy
młode kuzynki mojego hosta.
Mimo, że było widać dużą różnicę obyczajową w tureckim domu,
to żyło mi się tam dobrze. Dlaczego? A dlatego, że muzułmanie to
bardzo gościnni i mili ludzie. Każdego dnia spotykałem się z
wielką troską z ich strony i już teraz wiem, że te wszystkie
negatywne opinie o wyznawcach islamu to totalna bzdura. Przed
wyjazdem słyszałem, że lepiej nie poruszać u nich tematu religii,
ale okazało się to nieprawdą. Podczas jednego z obiadów odbyła
się kulturalna i pełna szacunku rozmowa o religiach i różnicach
między Chrześcijaństwem a Islamem. Muzułmańską gościnność
można poczuć również podczas posiłków. Nie dość, że gotują
smacznie, to jeszcze bardzo syto i nie było dnia, w którym się nie
najadłem. Do gustu przypadła mi turecka herbata, podawana w
intrygujących, małych szklaneczkach. Bardzo dobra była również
turecka kawa, która jest bardzo mocna, ale z mlekiem smakuje
wyśmienicie. Turecka kuchnia ogólnie różni się bardzo od
polskiej, wiele dań jadłem po raz pierwszy, ale wszystko jest jak
najbardziej zjadliwe i generalnie smaczne. Właśnie podczas tej podróży pierwszy raz zjadłem prawdziwego kebaba, który ani trochę nie przypomina tych serwowanych w Europie.
W Stambule bardzo spodobało mi się manifestowanie swojej
narodowości przez ludność turecką. Tysiące flag zwisało na
fasadach budynków lub powiewało na masztach. W wielu miejscach
można było zobaczyć również wielkie wizerunki ojca Republiki
Tureckiej, czyli Mustafy Kemala Ataturka, który dumnie kierował
wzrok ku niebu. Trochę trąciło komunizmem, ale z całą pewnością
ten wielki człowiek zasługuję na szczególną pamięć, bo to w
końcu dzięki niemu Turcy mają swoje państwo. Akurat złożyło
się tak, że 23 Nisan (czyli kwiecień) to tureckie święto
niepodległości. W tym dniu byłem świadkiem uroczystości na
wyspach Adalar, gdzie mogłem posłuchać patriotycznego śpiewu
męskiego chóru.
Mustafa Kemal Ataturk - ojciec narodu tureckiego
Stambuł to ogromna metropolia i poruszanie się po nim nie było
łatwym zadaniem. Mieszkałem w dzielnicy Okmeydani, więc do szkoły
położonej w Sariyer czekała mnie długa podróż z przesiadką.
Najpierw krótki spacer na przystanek metrobusa. Nawiasem mówiąc
metrobusy to bardzo wygodne rozwiązanie, bo łatwo dostać się do
głównych stacji metra. Jedynym problemem był ścisk, bo taki
metrobus przewoził około dwieście osób, więc niemal za każdym
razem czekało na mnie mimowolne przytulanie. Po wyjściu z metrobusa
wchodziło się do podziemia, gdzie obok przewijały się tysiące
ludzi. Mimo to, metro było bardzo wygodnym i co ważniejsze szybkim
środkiem transportu. Infrastruktura w Stambule jest tak dobrze
zorganizowana i zaplanowana, że nie miałbym żadnego problemu z
dotarciem do szkoły samemu.
Jedna ze stacji metra, dokładnie przy placu Taksim
Sama szkoła bardzo mnie zaskoczyła. Mustafa Kemal Anadol Ogretmen
Lisesi to szkoła prywatna, ale wizualnie odstawała znacznie od
polskich szkół. Mimo, że w każdej klasie była nowoczesna tablica
multimedialna, to nie pasowała ona do ławek z zeszłego wieku i
dość obskurnego wyglądu sali. Do gustu bardzo przypadła mi lekcja
wychowania fizycznego, ponieważ ciekawie wyglądała gimnastyka na
świeżym powietrzu oraz gry zespołowe na małych boiskach. Bardzo
rozbawił mnie dzwonek, który nie był klasycznym dźwiękiem znanym
w wielu krajach, tylko po prostu orientalną, kilkusekundową
muzyczką. Szkoła ta miała po prostu swój indywidualny klimat,
który dało się odczuć uczęszczając tam przez pięć dni.
Typowa turecka klasa
Podsumowując mogę zapewnić, że mimo znacznych różnic
i szoku kulturowego, był to niesamowity tydzień. Podróże kształcą
i dają inne spojrzenie na świat. Dzięki tej wizycie mam inne
podejście do muzułmanów, którzy są naprawdę wspaniałymi ludźmi
a zła opinia to tylko stereotypy rozpowszechnione przez zachodni
świat. Spotkałem się z bardzo ciepłym przyjęciem przez całą
rodzinę (a poznałem około trzydziestu jej członków) i z wielką
troską z ich strony. Stambuł to piękne miejsce, które mimo tłoku
i szybkiego życia jest niesamowitym miastem. Miastem, które łączy
tradycyjność z nowoczesnością, co daje mu wyjątkowy charakter.
Wizyta w Stambule była niesamowitą przygodą i mam nadzieję, że
jeszcze kiedyś tam wrócę.
A na koniec jeszcze więcej zdjęć...
Na ulicy można zakupić smaczne jedzonko
Widoczki podczas drogi do szkoły
Zabawy na świeżym powietrzu podczas przerwy
Cieśnina Bosfor dzieląca Europę i Azję
Taki rodzaj sztuki ulicznej to mi się podoba!
Coś po arabsku ;)
Piękne zdobienia jednego z meczetów
Hagia Sophia - jeden z symboli Stambułu
Jedna z najsłynniejszych ikon w Hagia Sophia
Połączenie chrześcijańskiej kultury dawnego Konstantynopola z islamską kulturą Stambułu
Pałac Dolmabahçe - centrum administracyjne Imperium Osmańskiego
Jeden z mostów łączących Europę i Azję
Kwietniowy festiwal tulipanów
Widok na Stambuł z pobliskiej wyspy
Zachód słońca podczas rejsu po Cieśninie Bosfor - jeden z najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek widziałem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz