W ogóle nie
dziwi mnie to, że nasz sędzia – Szymon Marciniak, coraz odważniej
pnie się na sędziowski szczyt. Dlaczego? Przecież pochodzi z
kraju, w którym każdy jest ekspertem od oceniania i na każdym
kroku ma okazję spotkać się z mistrzami w swoim fachu. Najlepszym
przykładem ''polskiej szkoły oceniania'' jest rozliczanie
reprezentacji narodowych na dużych turniejach. Gdy reprezentacje
odnoszą sukcesy, to Polacy wnoszą się ze swoim patriotyzmem pod
niebiosa i duma wypełnia nasz kraj od Podhala po Bałtyk. Natomiast
jeśli przychodzi porażka, to zamiast wsparcia ''kibice'' serwują
gorzką pigułkę i mimochodem chowają Orzełka w kieszeni.
Na sam początek pragnę dodać, że mój felieton nie uogólnia
całego narodu oraz nie jest w żaden sposób związany ze
stereotypami. Jeśli jesteś wierny i dumny z reprezentacji po każdym
meczu, ten tekst na pewno Ci się spodoba. Jeśli jednak plujesz na
piłkarzy po wczorajszej porażce, to wiedz, że jesteś jego
adresatem.
Pociągowa loża szyderców
Niedziela 24.06.2018 r., godzina 19:37. Wsiadam w Warszawie
Centralnej do pociągu TLK relacji Przemyśl-Gdynia Główna. Zajmuje
swoje miejsce w przedziale, a moimi towarzyszami okazuje się grupa
starszych, wesołych ludzi wracających z Krakowa. Fajnie. Nie
spodziewałem się jednak, że po ponad trzech godzinach będę
opuszczał pociąg w gdańskim Wrzeszczu sfrustrowany. Mój plan na
drogę był prosty – dobry kryminał i tekstowa relacja z meczu na
jednym z portali. Jednak o czytaniu nie było w ogóle mowy, gdyż
moi współpasażerowie postanowili wytwarzać hałas przypominający
startujący samolot. Na domiar złego okazało się, że wesoła
grupa liczy sobie kilka przedziałów i całą podróż spędzili na
chodzeniu między nimi, piciu wina i na wytwarzaniu dzikiego śmiechu.
Kiedy okazało się, że starszy pan zabawiający słabymi żartami
swoje koleżanki, będzie oglądał mecz na telefonie, ucieszyłem
się. Jednak były to miłe złego początki. Oczywiście od
pierwszej minuty meczu zaczął się alternatywny komentarz moich
biesiadników, który polegał na wytykaniu Polakom nawet krzywych
kroków stawianych na murawie w Kazaniu. Wynik meczu jest wszystkim
znany, więc przejdę od razu do meritum tej historyjki, czyli
zachowaniu po tym, jak Kolumbia wyszła na prowadzenie 3:0. Wtedy w
każdym ze współpasażerów włączył się specjalista
komentator-analityk-malarz-akrobata. Analizy wyciągnięte z
kapelusza, ogrom krytyki w stronę Orłów Nawałki, żarty rodem z
podstawówki i chore teorie – to wszystko z minuty na minutę
podnosiło mi ciśnienie. Postanowiłem nawet włączyć muzykę w
słuchawkach, ale ich małpie odgłosy godowe zakłócały nawet
mocne, alternatywne brzmienie. Prawdziwy dramat zaczął się, gdy
trafili na internetowe memy i dzielili się nimi zresztą przedziału,
wywołując śmiech skuteczniej niż Benny Hill. Widziałem w tych
ludziach idealny przykład rodaków, którzy lubią zabierać głos w
chwilach, gdy bezkarnie można sobie ponarzekać i zmieszać dobro
narodowe z błotem. Byli oni również idealnym przykładem
hipokryzji, gdyż swoim zachowaniem nie szanowali współpasażerów
i zostawili po sobie ogromny syf (butelki po winie czy pudełka po
margarynie), a boję się myśleć jakby ci sami ludzie zareagowali,
gdyby tak jak oni zachowywał się ktoś z mojego pokolenia. To
jednak temat na inny felieton.
Historia lubi się powtarzać
Futbol oglądam od równych dziesięciu lat, gdyż moim pierwszym
turniejem było EURO 2008. Pamiętam nadzieję związaną z naszym
debiutem na mistrzostwach starego kontynentu, duże oczekiwania i
poznawanie tajników piłki nożnej w gazecie ''Bravo Sport''. Jednak
balonik szybko pękł, a wypłynęło z niego gorzkie rozczarowanie i
narodowy gniew na reprezentację oraz pewnego angielskiego sędziego.
Podobnie było w trakcie eliminacji do mundialu w południowej
Afryce. W 2012 roku doczekaliśmy się turnieju marzeń, który miał
być ogromną szansą dla naszych piłkarzy. Jednak w najsłabszej
grupie jaką można było sobie wymarzyć, nasza reprezentacja
spisała się wyjątkowo źle i szybko pożegnała się z własną
publicznością. Pamiętam, że po meczu z Czechami ogarnął mnie
ogromny żal, który wylałem w mało profesjonalny sposób na swoim
piłkarskim blogu. Tekst usunąłem następnego dnia z samego rana,
gdyż było mi wstyd. Było mi wstyd, że zachowałem się tak
niesprawiedliwie, jak większość rozczarowanych rodaków. Był to
mój ostatni raz, gdy pisałem o sporcie targany emocjami. Nasza
reprezentacja nie podniosła się po tej porażce i dwa lata później
Mundial znów odbył się bez obecności biało-czerwonych. Wtedy
rozpoczęła się nowa era w polskim futbolu – Era Nawałki, która
niestety pewnie zakończy się w czwartek. Polska pokonała Niemcy,
awansowała do europejskiego czempionatu i we Francji zagrała lepiej
niż dobrze. To wszystko przełożyło się na to, że Adam Nawałka
i jego piłkarze stali się narodowymi bohaterami, a my staliśmy się
dumnym ze swojej reprezentacji narodem. Jeszcze bardziej dumni
byliśmy na początku czerwca, gdyż przecież nasze Orły awansowały
pierwszy raz od 2006 roku na najważniejszą imprezę z pierwszego
miejsca i trafiły do pozornie łatwej grupy. Balonik został
napompowany ponownie i tym razem jeszcze bardziej niż na
wcześniejszych imprezach. Dlatego pękł z jeszcze większy hukiem,
a historia znów się powtórzyła. Polacy (nie wszyscy, ale
większość) znów pokazali, że są narodem, który gloryfikuje w
momencie wygranej i wyciera podłogę w chwilach porażki. Niestety.
Stało się
Polacy przegrali dwa pierwsze mecze w dość słabym stylu i jako
pierwsza europejska drużyna pożegnali się z tegorocznymi
mistrzostwami globu – prawda. Jednak nie mamy powodów do wstydu,
gdyż powinniśmy się cieszyć, że w ogóle na tym Mundialu
zagraliśmy. Biało-czerwoni wygrali wymagającą grupę eliminacyjną
i w dobrym stylu wrócili po dwunastu latach na piłkarskie salony.
Turniej nam nie wyszedł, ale nie możemy zapominać o tym, ile pracy
włożono w to, by w Rosji się pojawić. Ile minut ciężkiej gry,
ile kropli polotu i ile wysiłku włożyli ci piłkarze, by teraz być
bohaterami żałosnych żartów i przedmiotami analizy ekspertów
spod sklepu. Zamiast tego, należy im się wsparcie, gdyż skoro my
jesteśmy zawiedzeni, to należy sobie wyobrazić, co czuć muszą
oni. Oczywiście zaraz ktoś rzuciłby argument, że przecież
dostaną za to pieniądze i szczęśliwi wrócą do klubów.
Nieprawda. Ich sportowy głód nie został zaspokojony, a ich
sportowe ego otrzymało ogromny cios. Zrobili wszystko, by zadowolić
swoich kibiców, a ci odwdzięczają się im rywalizacjami na
najlepsze prześmiewcze obrazki o nich. Na miejscu piłkarzy w ogóle
nie przeglądałbym portali społecznościowych w najbliższym
czasie, a tym, którzy jednak trafią na negatywy pod swoim adresem,
polecam fragment jednej z piosenek zespołu Coma – ''I po co
czytasz komentarze sfrustrowanych miernot? Niech się durnie trują
jadem, oszczędź sobie złego''. A Wam drodzy kibice, którzy
wspieracie dobro narodowe jakim jest polska kadra bez względu na
wynik – bardzo dziękuję. Natomiast tych, którzy teraz wylewają
pomyje i kibicują jedynie w chwilach triumfu, zostawiam z pewną
refleksją – czy naprawdę jesteście ciągle mistrzami świata w
tym co robicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz